Ranking rekrutacji na studia – co z niego wynika dla uczelni?
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło wyniki rekrutacji na studia w roku akademickim 2019/2020. To przede wszystkim wydarzenie medialne i wizerunkowe. Czy można jednak między oficjalnymi danymi wyczytać jakieś wnioski dla zarządzania uczelnią w obszarze dydaktyki i jej marketingu?
Zestawienie MNiSW jak co roku przyjęło formę rankingu. I jak każdy ranking oparty na danych ilościowych, także i ten ma znaczenie przede wszystkim wizerunkowe. Media chętnie opublikowały zestawienie najpopularniejszych uczelni i kierunków studiów oraz kierunków najbardziej obleganych. Dla części uczelni wskazanych w czołówkach zestawień była to okazja, żeby się pochwalić wynikiem opinii publicznej. I mało kto zwrócił uwagę, że raport jest dość mylący z dwóch powodów, do których wrócę za chwilę.
Postarajmy się jednak podłubać nieco w tych danych, bo wnioski mogą być ważne dla zarządzania uczelnią w obszarze dotyczącym prowadzenia studiów, rekrutacji oraz budowania jej strategii marketingowej.
Drugi obieg kandydatów na studia
Ponad 310 tys. osób zrekrutowano w roku 2019/20 na studia pierwszego stopnia, lub na jednolite studia magisterskie. Do tego trzeba doliczyć kilkanaście tysięcy osób, które dostało się na uczelnie podlegające Ministerstwu Zdrowia (dane nie zostały opublikowane przez MZ, próbują je zbierać sukcesywnie portale specjalistyczne poświęcone medycynie). To ten pierwszy powód, dla którego zestawienie MNiSW jest dość bałamutne dla pobieżnego odbiorcy – pomija kandydatów i studentów uniwersytetów medycznych.
MNiSW nie ujawniło, ile osób próbowało zostać studentami, ale nie dostali się na studia. Jednak wiemy, że maturę w 2019 roku zdało w sumie 216 978 osób. To oznacza, że przynajmniej 95 tys. osób czyli blisko co trzeci z obecnych studentów pierwszego roku to maturzysta z poprzednich lat. Pewnie znacznie więcej, bo część maturzystów z 2019 nie poszła na studia albo poszła i się nie dostała. Dotyczy to zwłaszcza absolwentów techników (sporo z nich woli od razu iść do pracy). Zresztą spadająca wśród zdolnych nastolatków wiara w sens studiowania to nie tylko problem poszczególnych uczelni, ale całego szkolnictwa wyższego.
Grupa studentów studiów pierwszego roku “z odzysku” to:
- osoby, która wcześniej się dostały na studia, przezimowały np. w szkołach policealnych albo pracują – a tym razem miały więcej szczęścia w rekrutacji,
- osoby wyrzucone za niezdane egzaminy i zaczynające studia ponownie,
- osoby, które zrezygnowała ze studiowania i wracają na uczelnie, zwykle na inny kierunek studiów.
Można wywnioskować, że “recykling” kandydatów na studia pierwszego stopnia i jednolite magisterskie dotyczy:
- kandydatów mniej zdolnych, którzy niekoniecznie powinni być studentami w dobie SSR,
- kandydatów zdolnych, ale zniechęconych do danego kierunku studiów z powodów merytorycznych leżących po stronie uczelni (np. zły program studiów, wykładowcy, infrastruktura),
- kandydatów zdolnych, którzy źle wybrali studia, wbrew własnym predyspozycjom lub kierowali się błędną wiedzą na temat tego, czym jest dany kierunek studiów (np. program, charakter pracy absolwenta).
Ranking rekrutacji na studia – co z niego wynika dla uczelni?
- jak zidentyfikować zdolnych, ale niezadowolonych studentów, ustalić przyczyny niezadowolenia,
- jak zdiagnozować, czy obiekcje są uzasadnione, czy może wynikają z niedopasowania studenta do uzasadnionych oczekiwań uczelni,
- jak wprowadzić w życie konieczne zmiany tak, aby studia odpowiadały oczekiwaniom pracodawców (po stronie nauki, biznesu, sfery publicznej) oraz odpowiadały na zmianę sposobu myślenia i działania nowych grup pokoleniowych,
- jak prowadzić komunikację skierowaną do kandydatów na studia tak, aby zachęcać tych, którzy się na dany kierunek nadają i zniechęcać tych, którzy nie powinni zostać studentami danego kierunku.
Kryzys studiów magisterskich
Studia magisterskie drugiego stopnia zaczęło natomiast w 2019/20 roku ponad 110 tys. absolwentów studiów licencjackich i inżynierskich. To oznacza, że co przynajmniej drugi absolwent studiów pierwszego stopnia nie zostaje na uczelni na studiach magisterskich. Połowa absolwentów studiów idzie do pracy, albo kontynuuje naukę na studiach podyplomowych. A nawet mniej, bo część studentów pierwszego roku studiów magisterskich to studenci “powracający”, uzupełniający kwalifikacje.
Analizując te wyniki oraz biorąc pod uwagę wskaźnik SSR trzeba postawić sobie kilka pytań:
- jakie powinny być właściwe proporcje między studiami pierwszego stopnia, a studiami drugiego stopnia,
- w jakich przypadkach podjąć decyzję o wygaszeniu studiów magisterskich,
- jak uporządkować studia podyplomowe, aby zamiast radosnej twórczości twórców-kierowników “podyplomówek” zaczęły być organicznym obszarem funkcjonowania uczelni,
- jak budować potencjał naukowy uczelni badawczych i tych z ambicjami naukowymi – przekonać najzdolniejszych absolwentów studiów licencjackich i inżynierskich, że warto wybrać studia magisterskie, a potem szkołę doktorską na danej uczelni.
Rewia mody kierunków studiów
Jednym z najbardziej “gorących” medialnie tematów związanych z rankingiem było wskazanie liczby chętnych do studiowania danego kierunku w liczbach bezwzględnych oraz liczby kandydatów na jedno miejsce. Mało który z dziennikarzy zwrócił uwagę na dopisek w załączniku pdf prezentującym pełny raport: “Liczba zgłoszeń kandydatów na dany kierunek studiów w uczelni jest wynikiem popularności kierunku i uczelni, ale również uwarunkowań formalnych, umożliwiających kandydatom ubieganie się o przyjęcie nawet na kilka kierunków studiów w jednej lub w kilku uczelniach”. Inaczej mówiąc – jeden kandydat mógł być liczony wielokrotnie zarówno w liczbie kandydatów na dany kierunek, jak i w liczbie kandydatów na jedno miejsce. To ten drugi powód (obok pomijania uczelni medycznych), dla których zestawienie MNiSW odczytywane bezrefleksyjnie jest mało miarodajne.
W części dotyczącej popularności kierunków widzimy, że mamy na rynku edukacyjnym 16 kierunków studiów I stopnia i jednolitych magisterskich, które ściągają po ponad 8 tysięcy kandydatów (no 17 – jeśli doliczymy stomatologię wykładaną na uczelniach medycznych). Darujmy sobie kolejność szczegółową w ramach tych najpopularniejszych kierunków studiów.
Ważne, jaka grupa studiów jest mniej, a jaka bardziej popularna:
- Ekonomiczno-biznesowe – pięć kierunków łącznie z logistyką: 75333 chętnych
- Medyczne – głównie kierunek lekarski i lekarsko-dentystyczny., dodatkowo fizjoterapia: ponad 50 000 chętnych
- Techniczne – cztery kierunki: 38145 chętnych,
- IT: 32680 chętnych,
- Prawo i administracja 26847 chętnych,
- Humanistyczno-społeczne reprezentowane wyłącznie przez psychologię 25831 chętnych,
- Filologiczne, a w zasadzie filologia angielska 16239 chętnych,
- Przyrodnicze, może trochę na siłę, bo to jeden kierunek przyrodniczo-techniczny czyli biotechnologia 8455 chętnych.
Gdyby więc stosować kryteria popytu i podaży, należałoby zlikwidować większość wydziałów uniwersyteckich. Kandydaci starają się najczęściej myśleć racjonalnie. Chcą studiów dających dobrą pracę. Słyszą anegdoty o socjologach sprzedających frytki w fastfoodzie. I o tym, że podstawowe kryterium przy zatrudnianiu informatyka “byle miał puls”. I idą na informatykę, mimo że się na te studia kompletnie nie nadają. A byliby znakomitymi socjologami.
Trochę inaczej wygląda zestawienie ministerialne dotyczące obleganych kierunków studiów. Obleganych, czyli tam, gdzie na jednego kandydata przypada więcej, niż cztery osoby na jedno miejsce. Na tej liście figuruje aż 175 kierunków studiów.
Na tegorocznej liście znajdziemy w pierwszej piątce obleganych studiów:
- japonistykę i sinologię, dwa kierunki orientalistyki na Uniwersytecie Warszawskim,
- matematykę i analizę danych oraz elektromobilność z Politechniki Warszawskiej,
- sztuki nowoczesne – Design now!: z prywatnej Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu.
Co to nam mówi o popycie na studia w Polsce? Kompletnie nic. Dane teoretycznie mogłyby być wskaźnikiem dla uczelni, jakie kierunki studiów otwierać (nawet jeśli weźmiemy poprawkę na wielokrotne liczenie tego samego kandydata). I tak się dzieje – kierunki oryginalne, plasujące się w szczytach „obleganych” są powielane przez kolejne uczelnie. Przetaczają się “mody” na kierunki studiów. “Skoro gdzieś indziej wyszło, to może i u nas będzie dobra rekrutacja”. Ewentualnie trwa radosna twórczość w kreowaniu kierunków studiów, które od poczciwych kierunków typu energetyka czy wzornictwo różnią się tylko “marketingową nazwą”. Naprawdę – analiza 175 “najbardziej obleganych” budzi podziw dla autorów ich nazewnictwa. W praktyce to stawianie wozu przed koniem. Nawet, jeśli zwabimy kandydatów na studia kierunkiem wpisującym się w “modę” – np. na elektromobilność, to najpóźniej za 3-4 lata usłyszymy “sprawdzam” od absolwentów. Nastąpi wtedy tąpnięcie, wizerunkowe, a potem rekrutacyjne – które trudno będzie odbudować w kolejnych latach.
Co z tego wynika dla władz uczelni? Odłożyć listę popularnych i obleganych kierunków studiów na wysoką półkę. A zająć się kreowaniem nowych kierunków studiów i modernizacją dotychczasowych zgodnie z zasadami sztuki rozwoju produktu. Na przykład wykorzystując badania rynku i konkurencji, analizę SWOT, macierz Ansoffa i tym podobne “nudne” rozwiązania.